Słowo "konstruktywna" brzmi bardzo obiecująco. Nikt się nie spodziewa hiszpańskiej inkwizycji. Okazuje się jednak, że jego intencją jest uśpienie czujności. Udaje pokojowy zamiar, by dokonać najazdu na wolne królestwo, z korony wydłubać szlachetne kamienie, połamać złote berło, zwalić z tronu króla, a na to miejsce posadzić krytykę.
Cóż to jest ta krytyka?
Odpowiadam: stwór z piekła rodem. Rozpoznaje się go po stanie, który po sobie pozostawia, co przypomina najazd Wizygotów, Hunów oraz innych siepaczy i grandziarzy.
Niechby od razu otwarcie oznajmił, kim jest, wtedy sprawa jasna - nie siadam do wspólnej popołudniowej herbatki. Wolę pielęgnować orchidee w oranżerii mojego królestwa, zamiast lizać rany zadane maczugą.
Ech, życie nas uczy pogody...
W Akademii Sztuk Pięknych powinien być przedmiot: "Sztuka otorbiania się, czyli szlaban na krytykę" jako niezbędnik na drogę młodego artysty, jeśli w ogóle ma na niej wytrwać. To prawda, że niejeden nauczyciel akademicki przeżyłby kryzys własnej tożsamości. W takim przypadku może warsztaty "Sztuka wspierania artysty, czyli do diabła, słuchaj!" coś by pomogły?
Od przeciętnego odbiorcy nie ma co oczekiwać umiejętności słuchania, więc nic dziwnego, że nagminnie spotykam słonia w swoim sklepie z porcelaną, przy czym stoję za ladą jako sprzedawca i jednocześnie jestem tą drżącą na najwyższej półce porcelanową filiżanką.
Nie, nie przyzwyczaiłam się. Nieprzyzwyczajanie się uczyniłam sztuką. To proces samodoskonalenia w przyznawaniu sobie prawa do człowieczeństwa jako artysta.
Chociażbym nie wiem jak była pokręcona od tego nieustającego balansu, bez wątpienia zasługuję na szacunek i wysłuchanie za samo trwanie.
Z zaciekawieniem i z najwyższym zdumieniem dyskutowałam z kobietami, które mają niewiele, albo nic wspólnego z tworzeniem, ale chętnie stawały w obronie tzw. konstruktywnej krytyki, jakby twórcę trzeba było wciąż smagać po kostkach, żeby liczył się z opinią innych. Czy w ten sposób odbiorca chce zawłaszczyć artystę? Chce mieć własny udział w jego tworzeniu? W jego wolności? Niech sam spróbuje tego miodu.
Ciekawa sprawa, pełna sprzeczności, pomiędzy którymi zalega dusza dzieła sztuki, domagająca się od artysty własnego ciała i światła dziennego.
Odbiorca może co najwyżej z szacunkiem przeglądać się w obliczu artysty niczym w zwierciadle. Nie ma zielonego pojęcia o jego trudzie, jeśli ten mu nie zechce o tym opowiedzieć.
Ustalmy raz na zawsze: to nie studnia za głęboka, tylko łańcuch za krótki.