Gdzie ten cud?
„Przypadkowo” wpadło mi do ucha, że cudem, który miał się wydarzyć, jestem ja. To ja jestem tym cudem! Nie miało być żadnego innego cudu...
Trafione w sedno!
Tak trzeba na siebie patrzeć przez całe życie, od początku do końca. Tak trzeba patrzeć na swoją przeszłość, przyszłość i to co dzieje się teraz.
Bo kto jak nie cud istnieje właśnie teraz? Każdy tak o sobie powinien myśleć. To podstawowa, bezwzględna prawda, ponieważ w taki sposób na każdego człowieka patrzy Bóg, który daje i podtrzymuje życie. A Jego zdanie liczy się przede wszystkim. I dopiero wtedy spójrz wstecz i wokół siebie, a argumenty i dowody na naszą cudowność posypią się jak skarby z rozwiązanego worka. Zostaną uwolnione jak jeńcy wojenni, uwięzieni w przegranej, nierównej walce.
Zaistnieliśmy jako iskry woli Bożej. I to wystarczy. Nasze przymioty zostały raz na zawsze bezwzględnie poznane i uznane. To oczami pierwszego, rzeczywistego ojca powinniśmy na siebie patrzeć.
Rodzice nie byli stwórcami, oni tylko przekazali życie, a naszą rolą jako ich dzieci było tylko przynieść im radość. Czy przejęli ten dar? Czy byliśmy dla nich powodem i uosobieniem radości?
To już nie od nas zależało i nadal nie zależy. Jeśli nie dostrzegli cudownego daru, jakim byliśmy i wciąż jesteśmy, ponieśli dotkliwą stratę. Jeśli niszczyli cud, przemoc należy do nich. Cud pozostaje cudem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz