czwartek, 27 sierpnia 2015

Gen nieposłuszeństwa (6)


  Gen nieposłuszeństwa (6)


  Myślicie, że w malarstwie niewiele się dzieje? Że malarz spokojnie siedzi przed obrazem i błogosławi świat machając pędzlem z góry na dół, z dołu do góry i w poprzek? Nieprawda! Zanim ustali (od słowa stal) ostateczny ład podsumowany słowem "ładny", skądinąd zakazanym współczesnym akademikom - toczy walkę na śmierć i życie. Na "jesteś wszystkim lub niczym". Stawka najwyższa. Każda mikrodecyzja jest makrodecyzją - moim prawem do bycia tutaj tym kim jestem.
  Obraz zmienia oblicze. Nie zmienia się jednak ani intencja ani wizja, z którymi postawiłam przed oczami czystą kartę i chwyciłam za pędzel. Lecz zanim obraz pokaże wypogodzone oblicze, zmuszona jestem oglądać miny i grymasy na jego twarzy. To wielka odwaga do końca nie spuszczać go z oczu.
  I po co to wszystko? Może chciałam w niedoskonałym świecie wymusić doskonałość? Stoczyć walkę o przestrzeń życiową? O dobrobyt? O byt? Tyle, że to walka z samą sobą, wraz z wielkim, sięgającym depresji ukłonem składanym po drodze wyzwalającemu, wyzwolonemu, a nawet samemu wyzwalaczowi.
  Gdyby Hitler nie zdezerterował z pola tej walki, kto by igrał ze zmutowanym genem ludzkiego posłuszeństwa? Może nikt.
 Żeby tworzyć sztukę trzeba być posiadaczem genu nieposłuszeństwa... 


  Mówią: burza w szklance wody, albo: para poszła w gwizdek. Ale tak się toczy antywojnę. Jestem zarzewiem antywojny. Rozpętuję pokój. Zawsze to robiłam. Nawet gdy komponowano symfonię na lebensraum, lebensborn, Plac Czerwony, TianAnMen czy rezerwat Indian z podciętymi pióropuszami i Księżyc, na który mnie wystrzelono.
  Pewna profesor w poważnym wykładzie powiedziała, że artysta nie musi być obywatelem. Fajnie. Może jeden obraz jest wart więcej niż tysiąc słów, ale ja potrzebuję to powiedzieć - po polsku. 
  Biorę wszystko.
  Gdyby nie Indianie, nie istniałoby słowo "pióropusz". Dawno postanowiłam puszyć się nie tylko piórem, ale i pędzlem. To dlatego jeszcze w dzieciństwie zamieszkałam w wigwamie.  Lubię brodzić brzegiem morza w grzywach fal, wypatrywać muszelek, kolorowych kamyków, drewienek, matowych szkiełek. Zrobię sobie z nich ozdobę, jaką do tej pory nosi indiańska kobieta.




 Fale Morza Bałtyckiego stróżują dniem i nocą. Zmywają wszystko do bieli płótna obiecującej nową bitwę na kolory farb.
  Powiedziano wyraźnie: NIE ZABIJAJ. Ani mężczyzny, ani kobiety, ani dziecka. Ani nawet dobrej myśli. 


    Byłam w Piaśnicy.
    Zobacz w Internecie: Piaśnica.
  

środa, 19 sierpnia 2015

Nowy obraz (5)

                             Nowy obraz (5)

  Tymczasem wypatruję na horyzoncie nowego obrazu. Jak żeglarz latarni morskiej.





 Ustawia się ich cała kolejka.  Nie mogę nadążyć.
  Piętrzą się i napierają jak patyki i śmiecie na wodzie w tamie na rzece.    To męczące uczucie.  Trzeba je usunąć. Przez
namalowanie.









 Spokojnie - mówię 
sobie - na wszystko jest odpowiedni czas. Najwyżej pozostanie to, co zdoła się przebić.







  Nie ma obawy - każdy obraz to słowo tej samej bajki. Mojej bajki. Opowieść o podróży, o tym, co widzę po drodze: o oceanach, morzach, zatokach, portach, miastach, wsiach, domach, snach o dalszej drodze. A każde z tych słów, to człowiek
  Jeśli się różnić, to pięknie.



  Podobni do mnie obserwatorzy, którzy także zaglądają do środka, ujrzą płonące serce i kamyk na jego dnie.


  "...Nie płacz, maleństwo, bo rozkwitniesz w czasie
    Dalszego ciągu przerwanej rozmowy"...


  Dobrze, że czas się nie kończy. Gdyby wszystko miało się wydarzać naraz, to człowiek by zwariował...






  

piątek, 14 sierpnia 2015

Sztuka c.d. (4)

                            Sztuka c.d. (4)




  Tak się stało u progu mojego życia, że właśnie obrazy mówiły do mnie - obrazki z dziecięcych książeczek. To ich zdanie brałam pod uwagę, nie zdanie ludzi. 
 Potem, wiedziona instynktem, odkryłam, że mam uskrzydlającą łatwość malowania i że jest to świat, który może należeć wyłącznie do mnie, w którym tylko ja decyduję. Miejsce, do którego nikt z ludzi nie ma dostępu.
Wpuszczam jedynie Stwórcę. Ostatecznie jedynie z Jego słowem się liczę. Wiem, że wszelkie Piękno pochodzi od Niego.
  Łatwość malowania obrazów to talent. Otrzymałam go w genach po przodkach. A zresztą jest to czynność fizjologiczna. Być może był to jedyny dostępny mi środek zbuntowania się, sposób odwracania się od świata, który rozczarowuje, krzywdzi i unieważnia. Odpowiedzią, jaką daje malarz, jest kolejny obraz. Taki, jaki chce. Taki, który skutecznie wynagradza cierpienie, pociesza, koi, zabawia. Oraz, co szczególnie ważne, nazywa rzeczy po imieniu. Przenośnia to bezpieczny sposób opowiadania.

Gdy maluje się dużo i szczerze, nie ma możliwości, aby nie ukształtował się własny, rozpoznawalny, oryginalny styl.
  Kto wstaje rano, myśli o malowaniu - jest malarzem. Kto ma na stałe wbudowany świat kolorów, farb, bieli czystego płótna, ruchu ręki trzymającej pędzel, ten wie, do czego wracać, niczym okręt do rodzimego portu.
  Ostatecznie można powiedzieć - rzemiosło. Gdyby nie ta nadwrażliwość, skłonność do refleksji, wyobraźnia, uduchowienie, szczerość wobec siebie, kulturotwórcza sublimacja seksualności Dopiero te cechy czynią z rzemieślnika artystę.


  Czy poszukuję Boga przez sztukę? Myślę, że jest dokładnie na odwrót: to Bóg poszukuje mnie i uznaje mnie taką, jaka jestem, razem z tą śmieszną łatwością malowania. Bardziej niż innym, pozwala mi być dzieckiem. Każdego dnia babram się przed Nim w kolorowym błotku, a On jest ze mnie dumny. Jest o wiele bardziej tolerancyjny, niż wielu ludzi, którzy nazywają to stratą czasu, głupotą, albo malarstwo dla nich po prostu nie istnieje. Dlatego wciąż potrzebuję Jego pomocy, ochrony i przychylnego oka.



   Koniec końców to Stwórca jest pierwszym i największym malarzem. Jego dzieło jest niedoścignione. Dzieli się nim ze swoim stworzeniem o każdej porze dnia i nocy.
  I ja też bez wstydu i strachu pokazuję swoje obrazy. To druga część pracy twórczej dziejąca się już nie w samotności ducha i w pracowni, lecz w przestrzeni publicznej. Ale przecież nikim innym, prócz sobą nie będę.

  Nie wiem, dokąd zaprowadzi mnie wraz z moją sztuką życie. Wiem jedno: pragnę zawsze stawać po stronie życia. A to w sposób naturalny jest widoczne na obrazach.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Poezja (3)

  (3) Oto tekst nowej piosenki. Mam też melodię, ale na całość trzeba jeszcze poczekać.
                                Poezja




1. Jest taki powiew, oddech i     tchnienie,
    Wiatr, kiedy liść ulewy czeka,
    Gdy gasną cienie i promienie,
    A droga tęskni do człowieka.

    Jest taki przeciąg w oknie otwartym,
    Gdzie firan pętle się skręcają,
    Wytrwały powiew, ciąg uparty,
    Któremu końce się kłaniają.







              Ref.: Każdy poeta, to mag,
                        Zna kosmos
                        I czarny Madagaskar,
                        Jak to się dzieje,
                        Że toczy wspak
                        Odwieczne krosno?


                     
                        Wytrwale wplata twój ból
                        W powrotu sandał
                         I w rafy koralowe.
                         Jak to się dzieje,
                         Że gorycz i sól
                         Przemienił w sztandar? 



  2. W kwiatach się łączą tu na łące
       Dwa przeciwne świata końce.
       Słońce dnia, północny księżyc,
       Łania i zaklinacz węży.


     A pod stopami traw kobierce,
     Tu stań i odzyskaj serce,
     Tu piszą mądrą księgę przysłów.
      Poezja - to stan umysłu.

                                 
          Barbara Gulbinowicz
                                                                                   (Wszelkie prawa zastrzeżone)




   

środa, 12 sierpnia 2015

Sztuka (2)

                                 Sztuka

  Czemu służy malarstwo. Czym ono właściwie jest? Spróbuję je opisać, przyglądając się jak każdemu innemu przedmiotowi. Stół? Szafa? Albo raczej mur, kolorowy mur, pokryty obrazami.


 Można mi namalować wszystko, prócz wizerunku samego Boga. To zostało zabronione. Ciekawe!
  Dlaczego? Co to oznacza?

  Portretu Boga nie będzie na żadnym spośród moich obrazów na kolorowym murze. Nawet gdybym chciała namalować Boga pod postacią wiatru, powietrza, czy poświaty księżyca, nie wolno mi tego robić.
  Bóg jest zazdrosny. Nie będzie dzielił się chwałą sobie należną z żadnym za swoich stworzeń.
  Ponieważ każdy sam musi się spotkać z Bogiem. Twarzą w twarz.
  Cóż więc mnie, żyjącemu na ziemi człowiekowi z pędzlem w ręku pozostaje? - Otóż cała reszta.



  Bóg jest duchem, a ja żyję w ciele. Mam to wiedzieć i cenić.Pod wpływem strachu ludzie łatwo odlatują. Nawet jeżeli o tym nie wiedzą. A powodów do odlotu na tej ziemi jest dosyć. Odloty łatwo przekazywane są z pokolenia na pokolenie.

  Jednak zamiast wzlatywać zbyt wysoko, mam brodzić i buszować wśród ziemskiego gąszczu w poszukiwaniu wszystkiego, czego potrzebuję do zachowania równowagi, poczucia, że On czuwa, widzi, rozumie, otwiera właściwe drzwi, gdy robi się ciasno. Lekarstwa na ziemi też jest w bród.


Jestem wiecznym pielgrzymem na tej ziemi. Pasuję do niej. Słowa " ciała zmartwychwstanie" są dla mnie pełne treści.





  Jeżeli zechcę, zobaczę Boga poprzez zmysły, poprzez to, co mogę dotknąć, zobaczyć, usłyszeć, powąchać, posmakować, poczuć. Ponieważ w tym celu otrzymałam ciało. W ten sposób mam się doszukiwać chwały Boga.


    Poszukuję sensu, dobra i piękna.
  Co robię, by przetrwać chaos, zło i brzydotę, których nie da się uniknąć?


  Przytulam do policzka zielony liść kapusty, czuję jego kojący chłód. Mogę to wszystkim oznajmić raz a dobrze, malując obraz jędrnego, chrzęszczącego, żylastego liścia kapusty.
  Szukam archetypu, symbolu, załatwiającego sprawę u samej podstawy i ogarniającego jak najszerszy ludzki krąg.

Jeżeli taki symbol działa na mnie, podziała też na innych. Jestem przecież takim samym człowiekiem jak wszyscy inni. W gruncie rzeczy wszystkim chodzi o to samo: o miłość, pokój, bezpieczeństwo i dostatek.
Przy czym dostatek dotyczy w pierwszym rzędzie treści duchowych, ściśle związanych z godnością człowieka.

  Pędzel to potężna narzędzie. Obraz to potęga.


sobota, 8 sierpnia 2015

List otwarty



  List otwarty Matki Teresy z Kalkuty do głów państw Stanów Zjednoczonych i Iraku w obliczu zagrożenia wojną.

  2 stycznia 1991 r.

  Szanowni prezydenci Georges Bush i Saddam Husajn

  Przychodzę do Was ze łzami w oczach i miłością Bożą w sercu, by błagać w imieniu biednych i tych, którzy zbiednieją, jeżeli wojna, przed którą wszyscy drżymy, wybuchnie. Proszę Was z całego serca o to, żebyście pracowali na rzecz Boskiego pokoju i pogodzili się ze sobą.
  Obaj macie swoje racje i w pierwszej kolejności musicie się troszczyć o swoje narody, ale najpierw wysłuchajcie Tego, który przyszedł na świat, żeby nauczyć nas pokoju. Macie siłę i moc zdolną zniszczyć obecność i obraz Boga, Jego mężczyzn, kobiety i dzieci. Proszę, wysłuchajcie
woli Bożej.
Bóg stworzył nas po to, żebyśmy byli kochani Jego miłością, nie po to, żeby zniszczyła nas nasza nienawiść.
  Na krótką metę, z wojny, przed którą wszyscy drżymy, mogą się wyłonić zwycięzcy i pokonani, ale to nie może i nigdy nie usprawiedliwi cierpienia, bólu i utraty życia, które spowoduje Wasza broń.
  Przychodzę do Was w imieniu Boga, Boga, którego wszyscy kochamy i który jest nam wspólny, by błagać w imieniu niewinnych, biednych oraz tych, którzy zbiednieją z powodu wojny. Niektórzy cierpią najbardziej, ponieważ nie zdołają uciec. Błagam na kolanach w ich imieniu. Ludzie ci będą cierpieć, a wina za to spadnie na nas, ponieważ nie zrobiliśmy
wszystkiego, co w naszej mocy, żeby ich ochronić i pokochać. Błagam w imieniu tych, którzy zostaną osieroceni, owdowieją i zostaną sami, ponieważ ich rodzice, mężowie, bracia i dzieci stracą życie. Błagam, ocalcie ich. Błagam w imieniu ludzi, którzy zostaną okaleczeni. To są dzieci Boga. Błagam w imieniu tych, którzy zostaną pozbawieni domu, jedzenia, miłości. Proszę, myślcie o nich jako o własnych dzieciach. Na koniec błagam w imieniu ludzi, którzy utracą najcenniejszy dar, jaki może dać Bóg: życie.

Błagam, ocalcie Waszych i naszych braci i siostry, ponieważ zostali nam dani przez Boga po to, byśmy ich chronili i kochali. Nie wolno nam niszczyć tego, co dał Bóg. Proszę, proszę, sprawcie, aby Wasz umysł i wola stały się umysłem i wolą Boga. Możecie rozpętać wojnę na świecie albo zaprowadzić pokój. Proszę, wybierzcie drogę pokoju.
  Ja, siostry i biedni bardzo dużo się za Was modlimy. Cały świat modli się o to, żebyście w miłości otworzyli wasze serca dla Boga. Możecie wygrać wojnę, ale jaką cenę zapłacą ludzie okaleczeni i zagubieni?

  Apeluję do Was - Waszej miłości, miłości do Boga i bliźnich. W imię Boga, w imię ludzi, którzy przez was zbiednieją, nie niszczcie życia i pokoju. Niech miłość i pokój zatriumfują, niech Wasze imiona zostaną zapamiętane z powodu uczynionego przez Was dobra, radości, którą przynieśliście, i miłości, którą dzieliliście się z innymi.
  Proszę, módlcie się za mnie i za moje siostry, ponieważ próbujemy kochać i służyć biednym, którzy należą do Boga i cieszą się Jego miłością, tak jak my wraz z biednymi modlimy się za Was.
Modlimy się, żebyście pokochali i zatroszczyli się o to, co Bóg, w swojej bezgranicznej miłości, powierzył Waszej opiece.
  Niech Bóg błogosławi Was teraz i zawsze.
                                        M. Teresa MC